• Kino
  • Mapa
  • Ogłoszenia
  • Forum
  • Komunikacja
  • Raport

Czy terapia może zastąpić religię? Rozmowa z Jackiem Krzysztofowiczem

Borys Kossakowski
21 stycznia 2016 (artykuł sprzed 8 lat) 
Religia kiedyś dostarczała człowiekowi poczucia, że istnieje siła wyższa, która ma go w swojej opiece. Dziś opiekę otrzymujemy od różnych instytucji - na przykład od państwa. Jeśli wiemy, czego chcemy, większość potrzeb możemy zaspokoić we własnym zakresie. Nie musimy się modlić o to do Boga - mówi Jacek Krzysztofowicz. Religia kiedyś dostarczała człowiekowi poczucia, że istnieje siła wyższa, która ma go w swojej opiece. Dziś opiekę otrzymujemy od różnych instytucji - na przykład od państwa. Jeśli wiemy, czego chcemy, większość potrzeb możemy zaspokoić we własnym zakresie. Nie musimy się modlić o to do Boga - mówi Jacek Krzysztofowicz.

- Kościół często bardziej zasłania drogę do Chrystusa niż ją pokazuje. Ale agresywne odcięcie się od niego może być jak zamknięcie problemu na klucz i udawanie, że go nie ma. Każdy ma swoje korzenie. Możemy ciągnąć z nich soki albo je odrąbać - mówi Jacek Krzysztofowicz, psychoterapeuta.



Borys Kossakowski: Odnoszę wrażenie, że w XXI wieku zachodnia cywilizacja coraz dalej odchodzi od kwestii religii, wiary, życia duchowego. Kiedyś mawiało się: jak trwoga to do Boga. Dzisiaj, jak coś gniecie, ludzie Zachodu szukają raczej pomocy u psychologa.

Jest sfera, do której należą takie zagadnienia jak sens życia, nieuchronność śmierci, doświadczenie samotności w świecie - tu nauka i terapia wydają się bezradne.
Tego typu uogólnienia są ryzykowne. Myślę, że w Polsce ludzie nadal chodzą z problemami przede wszystkim do księdza, nie do terapeuty. W naszej kulturze duchowny jest ważną, ojcowską figurą związaną ze wsparciem. Nie ma za to tradycji szukania pomocy u psychologa. Oczywiście to się zmienia. Czterdzieści lat temu zawód terapeuty w zasadzie nie istniał. Dziś terapeutów są tysiące. Niemal każdy przynajmniej zna kogoś, kto korzystał z psychoterapii.

Czy terapia i wiara mogą się zastąpić?

Czy ksiądz dla wiernych odgrywa podobną rolę jak terapeuta?

Duchowny i terapeuta dają potrzebującym coś bardzo podobnego. Fundamentem pomocy jest dostarczenie poczucia, że jest się zaakceptowanym i zrozumianym. To bardzo ludzka potrzeba. Kiedy pracowałem jako duchowny przychodziło do mnie wielu ludzi, którzy szukali wsparcia w sferze religijnej. Przy okazji jednak warto wspomnieć, że jedna rzecz się zmieniła diametralnie. Kiedyś ludzie szukali pomocy w przestrzeni kościoła, we wspólnocie mszy świętej. Teraz ludzie szukają przede wszystkim wsparcia indywidualnego.

No tak. Żyjemy wszak w czasach, w których liczy się indywidualizm, a nie wspólnota.

Ale to nie wszystko. Wspólnota mszy niedzielnej jest często wspólnotą obowiązku. A to trochę za mało, żeby poczuć więź i wsparcie. Oczywiście są wyjątki. Jedno z moich najpiękniejszych duchowych doświadczeń to niedzielne msze "w Mikołaju" o 21. Tamta wspólnota, której ja bardzo doświadczałem, była oparta na czymś więcej, niż tylko na poczuciu obowiązku. Zanurzenie się w takiej przestrzeni duchowej dawało mi i chyba wielu innym ludziom ogromne wsparcie. To było niezwykłe przeżycie.

Wspólnotę znaleźć trudno, dlatego szukamy na własną rękę. Ale to nie zawsze skutkuje tak jakbyśmy tego oczekiwali. Mój znajomy ostatnio mówił, że poszedł na terapię, żeby "coś poczuć", bo miał wrażenie, że nic nie czuje. Zanim rozpoczął terapię sporo pił. Odkąd jest w terapii czuje głównie lęk. Czuje się sfrustrowany. Może jednak powinien poszukać pomocy w duchowości?

Przypuszczam, że jego terapia idzie w dobrym kierunku. Ale musi ją kontynuować. Uzależnienia są często próbą poradzenia sobie z głębokimi i trudnymi emocjami - na przykład właśnie z lękiem. Rezygnacja z nadużywania alkoholu powoduje pojawienie się tych uczuć. Wtedy, siłą rzeczy, może pojawić się lęk. Psychoterapia pomaga go zintegrować - wtedy on może ustąpić. Do sedna swoich wewnętrznych doświadczeń dokopujemy się przez całe życie - a proces ten jest jak obieranie cebuli. Zdejmuje się kolejne warstwy, a jak się je zdejmuje to się pojawia płacz. I ochota, żeby dać sobie spokój. Spotkanie z samym sobą jest trudne. Dlatego terapia wymaga silnej motywacji, odwagi. W sytuacji, o której pan mówi, wydaje mi się, że zwrócenie się w stronę duchowości kosztem terapii byłoby raczej ucieczką niż rozwiązaniem.

Jacek Krzysztofowicz - psychoterapeuta, w latach 1988-2012 był dominikaninem w gdańskim klasztorze. Publikuje w magazynie "Charaktery". Jacek Krzysztofowicz - psychoterapeuta, w latach 1988-2012 był dominikaninem w gdańskim klasztorze. Publikuje w magazynie "Charaktery".
Jak więc rozpoznać, że rodzi się w nas potrzeba duchowa?

Kiedyś religia i duchowość pełniła więcej funkcji niż teraz. Tłumaczyła ludziom zasady funkcjonowania świata. Teraz niemal wszystko można wytłumaczyć na poziomie naukowym. Oczywiście - są pytania, na które nie ma jasnych odpowiedzi, jak choćby: skąd się wziął wszechświat. Ale są to filozoficzne pytania i większość z nas nie ma pilnej potrzeby znalezienia na nie odpowiedzi.

Po drugie religia dostarczała człowiekowi poczucia, że istnieje siła wyższa, która ma go w swojej opiece. Dziś opiekę otrzymujemy od różnych instytucji - przede wszystkim od państwa. Poza tym świat dostarcza nam wystarczająco wiele możliwości, byśmy się mogli sami sobą zaopiekować. Jeśli wiemy, czego chcemy, większość potrzeb możemy zapewnić sobie sami. Nie musimy się modlić o nie do Boga.

Ale jest jeszcze jedna sfera, do której należą takie zagadnienia jak sens życia, nieuchronność śmierci, doświadczenie samotności w świecie i konieczności wyboru, która jest konsekwencją wolności. Zwłaszcza w kwestii sensu życia nauka i terapia wydają się bezradne. Praktyka duchowa według mnie to właśnie zajmowanie się tą sferą. Możemy te zagadnienia ignorować, ale one i tak nas dogonią. W procesie terapeutycznym sfera duchowa pojawia się jako ostatnia "warstwa cebuli". Nawet gdy już uda nam się osiągnąć głębokie zrozumienie siebie, zaakceptować swoją przeszłość i związane z nią emocje, nauczyć się zaspakajać swoje potrzeby, to może się okazać, że to ciągle nie wystarcza - że dalej nie potrafimy określić sensu swojego życia i zniwelować najgłębszych egzystencjalnych lęków. Wtedy otwiera się droga duchowa.

Ludzie, którzy odwracają się od religii chrześcijańskiej szukają często drogi w innych religiach lub praktykach duchowych. Czy to nie jest w pewnym sensie próba znalezienia drogi na skróty?

To bardzo trudne pytanie. Nie chcę oceniać niczyich poszukiwań. Każdy ma swoją drogę i sam po niej wędruje. Ale pana intuicja jest mi bliska. Dla mnie religie są jak rzeki. Każdy z nas nad taką rzeką się rodzi i decyduje, czy się w niej zanurzyć. Jeśli udało nam się zanurzyć w jednej rzece, to raczej trudno definitywnie ją opuścić i zanurzyć się w innej.

Z drugiej strony, wydaje mi się, że w każdym z nas jest pokusa, żeby pójść na skróty. Żeby dotrzeć gdzieś szybko poprzez jakiś rodzaj duchowej teleportacji. Ale tak się nie da. Trzeba iść krok po kroku. Nie można stać się głęboko uduchowionym człowiekiem szybko, raz dwa, stosując jakąś technikę. Znam taką opowieść. Przychodzi uczeń do mistrza i pyta: ile czasu potrzebuję, żeby stać się taki jak ty? Mistrz odpowiada: dziesięć lat. - To zbyt długo! A jeśli będę intensywnie pracował? Wtedy dwadzieścia lat. - A jeśli dam z siebie maksimum? Wówczas zajmie ci to przynajmniej trzydzieści lat.

Podczas ostatniej mojej podróży odkryłem, że inne religie fascynują mnie swoją egzotyką i odmiennością. Ale poczułem, że moja prawda jest tam, gdzie moje korzenie. Choć jest to bardzo trudna prawda, a do wiary chrześcijańskiej mam bardzo ambiwalentny stosunek.

Rozumiem pana i czuję podobnie. Myślę, że największa szansa na znalezienie głębokich odpowiedzi na kluczowe pytania jest wtedy, gdy zanurzmy się w tej "naszej rzece". A "nasza rzeka" dla większości Polaków to chrześcijaństwo. Oczywiście jeśli ktoś nie czuje się zakorzeniony w tej tradycji, może szukać gdzie indziej. Ważne, żeby nie ignorować swych korzeni. Nie da się rozwiązać trudnych emocjonalnych problemów związanych z naszym dzieciństwem i dorastaniem poprzez ignorowanie własnych rodziców. Tak samo też raczej nie da się praktykować duchowości ignorując własną religię.

Praktykowanie religii, w której wyrośliśmy, często jest trudne, bo to są nasze korzenie. Tu się wychowaliśmy, w tej rodzinie. Warto sobie uzmysłowić, że nawet postać Boga zazwyczaj kształtujemy na podobieństwo rodziców. Z mojej praktyki duszpasterskiej wynika, że obraz "mojego Boga" jest bardzo podobny do postaci własnej matki. Wiążą się z nim często takie uczucia jak: tęsknota za bliskością, poczucie winy, że coś jest z nami nie tak, nieustanne staranie, żeby zasłużyć na miłość...

To poczucie winy najbardziej nas odstrasza od religii. I właśnie na nie często recepty szukamy w psychoterapii. Albo w innych religiach, gdzie nie ma tego przeszywającego żalu za grzechy.

W religii chrześcijańskiej można odnaleźć różnego rodzaju narracje. Ta najważniejsza, to historia zmartwychwstania Chrystusa, z której wynika, że żeby dojść do nowego życia trzeba umrzeć i na nowo się narodzić. Ma ona sens pozytywny i daje ogromną siłę. Niestety, w praktyce dominująca narracja brzmi: Bóg umarł za ciebie i przez ciebie - jesteś winny śmierci Boga - musisz więc cierpieć i pokutować. Nie ma ucieczki od poczucia winy. Proszę zamknąć oczy i zadać sobie pytanie: czy dominującym uczuciem do rodziców jest miłość czy poczucie winy?

Wiele osób nie akceptuje też obecnego kształtu samego Kościoła katolickiego w Polsce.

W naszym czasie i w naszym kraju Kościół niespecjalnie nam pomaga w praktyce duchowej. Religia pojawia się w naszym życiu raczej jako zbiór norm i przykazań, których przestrzeganie wcale nie prowadzi do szczególnie szczęśliwego i spełnionego życia. Wewnętrzny, duchowy wzrost, w moim przekonaniu, wymaga wykroczenia poza religijne formy i przekonania. Kościół, paradoksalnie, często bardziej zasłania drogę do Chrystusa niż ją pokazuje. Ale agresywne odcięcie się od niego i wędrówka w stronę innych religii może być jak zamknięcie problemu na klucz i udawanie, że go nie ma. Chcemy czy nie - każdy ma swoje korzenie. Możemy ciągnąć z nich soki albo je odrąbać.

Co ciekawe - żeby odrąbać korzenie, wystarczy ciąć na ślepo. Żeby jednak z nich ciągnąć soki, trzeba je najpierw znaleźć.

Nigdzie nie jest napisane: znajdziecie bez szukania.

Opinie (92)

  • Czas odejść z Gdańska

    Budzi mój wielki smutek niepokoj to ciągłe powracanie do Gdańska Pana Jacka Krzysztofowicza. Zycze Mu szczęścia i wewnętrznego pokoju, zrobił wiele dobrego tutaj. Ale skoro podjęło się taka decyzję, czas odejść stąd naprawdę, zacząć nowe życie. Dla wielu osób, sposób odejścia i zachowania Pana Krzysztofowicza to ciągłe bolesna sprawa. Każdy ma prawo decydować o swoim życiu, ale były też Owieczki, za które Pasterz wziął kiedyś odpowiedzialność, zostały same, poranione... W Łodzi tez są na pewno miejskie portale internetowe, które chętnie zmieszczą podobny wywiad.

    • 6 2

alert Portal trojmiasto.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.

Wydarzenia

Certyfikowany kurs pierwszej pomocy

warsztaty, spotkanie

Biologia totalna | wykład wprowadzający 10 maja (piątek), godz. 20:30-22:30

70 zł
warsztaty, spotkanie

Rola osoby towarzyszącej w porodzie warsztaty dla mamy i taty

warsztaty, konsultacje

Najczęściej czytane