• Kino
  • Mapa
  • Ogłoszenia
  • Forum
  • Komunikacja
  • Raport

"SOR to jest piekło, które sami sobie zgotowaliśmy"

Piotr Kallalas
15 sierpnia 2022 (artykuł sprzed 1 roku) 

"Soczewka skupiająca wszystkie problemy polskiego systemu medycyny", "wąskie gardło opieki medycznej", "piekło, które sami sobie zgotowaliśmy", "suma wszystkich strachów polskiej służby zdrowia" - tak opisują SOR specjaliści, lekarze, pielęgniarki, ratownicy. Tymczasem z roku na rok przybywa pacjentów. - Gdy padną SOR-y, to padnie wszystko - puentuje ordynator gdyńskiego oddziału.  



Czy system SOR powinien zostać zreformowany?

Polski pacjent relacjonuje czas spędzony w Szpitalnym Oddziale Ratunkowym zawsze tak samo: niczym pobyt w Tartarze - parafrazując Wikipedię - pobyt w najbardziej mrocznej krainie systemu opieki medycznej, w której dusze są skazane na cierpienie. Pełne zrozumienie tego zjawiska jest jednak niemożliwe, ponieważ w tym miejscu krzyżują się drogi zarówno chorych na skraju życia i śmierci, staruszków niekiedy wypychanych przez swoich opiekunów, jak i pacjentów z okruchem w oku czy... złamanym tipsem. I wreszcie medyków, którzy - mówiąc wprost - nie mają czasu pójść do toalety i bywa, że jedyne o czym marzą, to zmiana trybu pracy.

- W szpitalnych oddziałach ratunkowych jak w soczewce skupiają się wszystkie problemy całego systemu ochrony zdrowia - zaczynając od kondycji społeczeństwa, poprzez rozwiązania systemowe i uwarunkowania prawne, kończąc na zagadnieniach związanych z pracą lekarzy i pielęgniarek. Bezpośrednią konsekwencją tych zjawisk jest to, że oddziały ratunkowe są przeciążone do takiego stopnia, że przyjmowanie pacjentów w stanie nagłego zagrożenia życia i zdrowia jest zaburzone. Jaki jest tego powód? Pracujemy również na rzecz pacjentów, którzy w takim zagrożeniu się nie znajdują, a mimo wszystko do nas się zgłaszają - mówi prof. Mariusz Siemiński, ordynator Klinicznego Oddziału Ratunkowego UCK w Gdańsku.
Wydaje się jednak, że próba zapoznania się z brutalnymi uwarunkowaniami systemowymi może zrodzić empatię i tym samym nieco ostudzić atmosferę. 

Pijani pacjenci na SOR. Pijani pacjenci na SOR. "Połowa przejawia zachowania agresywne"

Kto powinien trafić na SOR?



- Na SOR powinni trafiać wyłącznie pacjenci z zagrożeniem życia, a więc chory z zawałem, udarem, z wypadku lub nagłego zasłabnięcia - mówi Grzegorz Kurowski, ordynator Szpitalnego Oddziału Ratunkowego w Szpitalu św. Wincentego a Paulo.
Tyle teorii. Wszyscy nasi rozmówcy szacują podobnie - takich pacjentów jest 15-25 proc. Rozumując na chłodno, większość chorych nie powinna znaleźć się na oddziale ratunkowym, a więc w miejscu, gdzie teoretycznie chyba nikt nie chciałby się znaleźć - przynajmniej jako pacjent.

Kto w rzeczywistości trafia na SOR?



Jak wygląda rzeczywistość na SOR-ze? Jacy pacjenci się tam pojawiają? Z jakimi przypadkami na SOR-ze mają do czynienia medycy?

Podczas czekania na korytarzu przy rejestracji widać tłok osób w podeszłym wieku, niektórzy śpią, inni błędnie patrzą przed siebie. Wszyscy są zmęczeni zaistniałymi okolicznościami i czekaniem.

- W weekendy mamy tu dodatkowo wytrzeźwiałkę - mówi jeden z gdańskich ratowników.
Oprócz seniorów z różnymi przypadłościami, chociaż większość łączą zmiany o charakterze demencji, lekarze sprawdzają wszelkie drobne urazy i "peozetowe" choroby.

- Mamy np. uraz kolana sprzed dwóch tygodni, obrzęk stawu łokciowego sprzed tygodnia. Stare urazy, stare choroby, a to wszystko nie do nas. Do tego pacjenci z kaszlem, gorączką i biegunkami. Trzeba to wyraźnie powiedzieć, nie jesteśmy oddziałem diagnostyczno-leczniczym - zaznacza twardo dr Grzegorz Kurowski.
Chore dziecko - kiedy zacząć szukać lekarza? Chore dziecko - kiedy zacząć szukać lekarza? "Lepiej, żeby rodzic przyszedł raz za dużo"

Pacjent szuka przyspieszonej diagnostyki, bo nie może jej uzyskać w normalnym trybie i czasie



Ktoś powie "to okrutne, to są też osoby często ciężko chore". Niestety to właśnie system, opisywany w dalszej części artykułu, błędnie doprowadza przewlekle schorowanego pacjenta, który zawsze na starcie jest na słabszej pozycji, do małej poczekalni oddziału ratunkowego, a więc do miejsca, gdzie nie zostanie wyleczony. Chorego, który od wielu miesięcy nie może uzyskać wyników diagnostyki. To kłopoty z dostaniem się do lekarza albo związane z wydłużonym czasem oczekiwania na opis finalnie oddziałują na kondycję SOR-ów.

- Główny problem, z jakimi borykają się oddziały ratunkowe, wynika nie z tego, że pacjenci zgłaszają się z błahostkami, ale po prostu nie mają lub nie wiedzą, gdzie iść. Przychodzą najczęściej nie wtedy, kiedy można skorzystać z profilaktyki, ale wtedy, kiedy już coś się dzieje, coś boli. SOR jest wtedy jedynym miejscem, gdzie zostaną przyjęci od razu. Wiadomo, poczekają te 4 godziny, ale do przychodni umówiliby się za kilka dni - mówi Łukasz Wrycz-Rekowski, ratownik medyczny z Gdyni.

Każdy z nas miał paproch w oku, to żadna frajda



Ponadto w polskim systemie wejście do szpitala zawsze odbywa się przez SOR. Upadły punkty ambulatoryjne np. o charakterze chirurgicznym czy okulistycznym, które zaspokajały potrzeby medyczne pacjentów z niegroźnymi urazami, m.in. z drobnymi skaleczeniami czy ranami. Teraz wszystko jest kierowane na oddział ratunkowy i wymaga kontaktu z lekarzem, jego decyzji o przyjęciu i pieczątki na wypisie.

- Kliniczny oddział ratunkowy w centrum urazowym jest miejscem, w którym jesteśmy przygotowani np. do przyjęcia pacjenta z mnogimi obrażeniami z wypadku samochodowego. Ale jesteśmy również miejscem, do którego zgłasza się człowiek, któremu wpadł właśnie paproch do oka. Każdy z nas miał paproch w oku, to żadna frajda i to trzeba zaopatrzyć, ale być może nie w miejscu, gdzie jest sala resuscytacyjna, respiratory i infrastruktura do udzielania pomocy człowiekowi na granicy życia i śmierci. Doraźna pomoc ambulatoryjna wyparowała i jest to jedna z przyczyn obecnej sytuacji na SOR - zaznacza prof. Siemiński.

"My tu mamy dom starców "



Odwiedzamy kolejny trójmiejski SOR. W kolejce przed rejestracją podobna sytuacja, na oko 90 proc. pacjentów to osoby powyżej 80 roku życia. Jest lato, temperatury od paru dni przekraczają 30 stopni. Widać, że część chorych to właśnie ofiary upałów. Inni błądzą wzrokiem, znowu sprawiają wrażenie zagubionych, nie do końca zdających sobie sprawę z tego, gdzie są.

- My tu mamy dom starców i nie ma co zrobić z tymi ludźmi. Niestety rodziny ich nie chcą, opiekunowie ich nie chcą. Przed świętami ich podrzucają. Pacjent nie ma zawału, wylewu, po prostu kruchość, demencja, zajmuje miejsce i czas, a gdzie ja mam położyć młodego z wypadku? Nie mamy dla niego miejsca - mówi lekarz.
Na oddziale wyczuwa się napięcie pomieszane z bezradnością, bo nic nie wskazuje na to, że coś się zmieni. Każdy dzień rodzi podobną frustrację u personelu medycznego.

- Wypisuję potem pacjenta w wieku starszym, a rodzina nas jeszcze oskarża. Opisuje nas w gazetach i co my mamy zrobić? Jesteśmy tu od ratowania życia, a zajmujemy się staruszkami z demencją. Niestety takie jest życie i jego koniec, ale obecność w szpitalu dla takich osób jest jeszcze większym cierpieniem - słyszymy od lekarza prowadzącego zmianę.
Brak miejsc opieki dla osób starszych, braki lekarzy geriatrów znowu pośrednio i bezpośrednio uderzają w funkcjonalność oddziałów ratunkowych. Z drugiej strony rodziny nie chcą posyłać swoich rodziców czy dziadków do placówek organizujących opiekę, jednak nie mają problemu, aby wysłać ich na oddział ratunkowy.

- Opieka nad pacjentem geriatrycznym to kolejny obszar, w którym ponosimy systemową klęskę. Osób w wieku podeszłym, niesamodzielnych przybywa i będzie przybywało - na to nie ma siły. W Polsce brakuje wszystkich specjalistów, w tym geriatrów, a w środowisku medycznym brakuje wiedzy na temat rzeczywistych potrzeba pacjenta w wieku podeszłym. Dla osoby w wieku podeszłym przyjęcie na oddział szpitalny np. z powodu biegunki czy zapalenia oskrzeli nierzadko jest powodem, który skraca życie, a nie je wydłuża. W szpitalach dużo łatwiej zarazić się lekooporną bakterią. Niezależnie od tego, jak dobrą mamy opiekę, to leżenie na oddziale w zaawansowanym wieku, np. z zespołem kruchości, pogarsza rokowania. Ta wiedza trudno przebija się do środowiska medycznego i pacjentów - wskazuje prof. Mariusz Siemiński.
Dlaczego pacjenci kłamią w rozmowie z lekarzem czy pielęgniarką? Dlaczego pacjenci kłamią w rozmowie z lekarzem czy pielęgniarką?

Sale z "pikającą" aparaturą, ciągłe zamieszanie i obce twarze - wszystko to sprawia, że schorowani seniorzy bardzo przeżywają pobyty w takich miejscach, a efekt jest odwrotny. Pojawiają się lęki i psychozy, starsi pacjenci stają się agresywni, choć głównie dla siebie samych. Często zdarza się, że wyrywają kroplówki i muszą zostać przywiązani, co potem spotyka się z oburzeniem ze strony rodziny.

- W Polsce jest problem z opieką geriatryczną, nie ma miejsc w domach spokojnej starości. Nie jesteśmy też DPS-em czy ZOL-em, a 90 proc. na naszym oddziale to osoby starsze. Prawda jest taka, że my na SOR nie wyleczymy starości, natomiast musimy szukać miejsc dla ludzi młodych - mówi dr Grzegorz Kurowski.
Niestety często powiela się pewien schemat, który trudno jest usprawiedliwić. Osoby starsze o wiele częściej trafiają na SOR w okresie przedświątecznym i urlopowym, ponieważ rodziny mają już plany nieuwzględniające seniorów.

Czy lekarze rodzinni nadmiernie wysyłają na SOR?



Mało osób zdaje sobie sprawę z pewnej napiętej relacji, jaka istnieje między lekarzami medycyny ratunkowej a przychodniami medycyny rodzinnej. Wszystko sprowadza się do tego, że ci pierwsi zarzucają tym drugim kierowanie pacjentów na SOR bez faktycznych wskazań.

- W naszym kraju system zdrowia opiera się na SOR-ach, które są obecnie przeciążone. Gdy padną SOR-y, to padnie wszystko. Tymczasem lekarze rodzinni permanentnie wysyłają do nas pacjentów bez badań i wręcz instruują ich, co powiedzieć, abyśmy nie wypuścili takiego chorego. Jeśli pacjent, mówi, że kłuje go w klatce, to musimy go zatrzymać i przeprowadzić badania - powiedział dr Grzegorz Kurowski.
To kolejny element układanki pokazujący, jak większość sektorów medycyny ostatecznie jest połączona ze Szpitalnym Odziałem Ratunkowym. Jeżeli założymy znowu - a tak sugerują lekarze rodzinni - że 3/4 pacjentów POZ jest tam niepotrzebnie (większość infekcji wirusowych wymaga bowiem ciepłej herbaty i kocyka), to mamy do czynienia z poważnym obciążeniem systemu. Z drugiej strony zdarza się, że lekarz nie chce czekać na wyniki badań, kiedy czas oczekiwania jest znacznie wydłużony, i kieruje pacjenta na SOR. Niewydolny system sam stworzył taką furtkę, która nie tylko nastawia wrogo na siebie medyków i pacjentów, ale i lekarzy na lekarzy.

- Na każdym dyżurze mamy kilka przypadków skierowań od lekarzy rodzinnych, których pacjenci w żadnym wypadku nie potrzebują takiej opieki. Interpretujemy to na trzy sposoby. Czasami jest to brak wiedzy i doświadczenia lekarza. Po drugie jest to poczucie niemocy lekarza rodzinnego, gdzie system nie pozwala im w rozsądnie szybkim czasie zdiagnozować pacjenta. Lekarz POZ wie, że albo to się nie uda, albo zajmie tyle czasu, że będzie to ryzykowne dla pacjenta. Trzecia sytuacja to taka, że subiektywnie mamy wrażenie, iż wszystko byłoby do zrobienia w POZ, ale lekarz z nieznanych nam powodów nie chciał się tym zająć - mówi prof. Mariusz Siemiński.
Na gdańskim KOR-ze pracują asystenci lekarzy. Na gdańskim KOR-ze pracują asystenci lekarzy. "Pobyt pacjenta skrócił się o godzinę"

"Dwudziestokilkuletnia dziewczyna ze złamanym tipsem"



Artykuł w żadnej mierze nie jest skierowany przeciwko pacjentom, z jednym małym "ale". Zarówno jednostki w Gdańsku, jak i Gdyni są świetnie wyposażone, umieszczone w nowoczesnych przestrzeniach. Innymi słowy - gotowe na przyjęcia skomplikowanych historii chorobowych, ale także reagowania w pilnych przypadkach. Niestety zdarza się, że chory z premedytacją idzie na SOR z problemem, który można obiektywnie ocenić za błahy.

- Jeżeli o godz. 2 w nocy zgłasza się do nas dwudziestokilkuletnia dziewczyna ze złamanym tipsem i prosi o naprawę tego tipsa lub młodzieniec, który przypiekł się na słońcu - to jest to dla mnie niepojęte - wskazuje ordynator SOR w Gdańsku.
Ponadto część pacjentów po prostu lubi być porządnie przebadana i nie ufa decyzjom lekarzy prowadzących. Zdarza się, że to zjawisko udziela się również samym medykom.

- Jest to również pewien fenomen w naszym społeczeństwie - zarówno wśród pacjentów, jak i części lekarzy istnieje coś takiego jak fetyszyzacja lecznictwa szpitalnego. "Marzeniem" wielu osób jest chęć, aby mnie przyjęli i porządnie przebadali. Potrzeba "zamieszkania" w szpitalu przez pacjentów jest duża, ale również częsta jest chęć wydelegowania chorego do szpitala przez lekarzy i trzeba to jasno powiedzieć - mówi dr Siemiński.
Kolejny typ chorego to taki, który lubi być zbadany, ale nie do końca stosuje się do zaleceń, nie wspominając już o profilaktyce. Takie zachowania sprawiają, że siłą rzeczy rośnie ryzyko "skończenia na SOR-ze" w dłuższej perspektywie.

- Na pewno należy podkreślić występowanie niskiej kultury zdrowotnej naszego społeczeństwa. Nie mamy nawyku badań profilaktycznych, których celem jest to, abyśmy po prostu nie zachorowali. Natomiast pacjenci, którzy już zachorowali, podchodzą lekko do zaleceń lekarskich, nie przyjmują leków i nie realizują wskazówek np. w przypadku modyfikacji trybu życia. Puenta jest taka, że mamy społeczeństwo zdrowotnie zaniedbane, z wysoką liczbą przewlekłych czy ostrych problemów zdrowotnych - dodaje dr Mariusz Siemiński.
Za co nie powinieneś płacić w szpitalu? Za co nie powinieneś płacić w szpitalu? "Dodatkowe opłaty zwyczajnie nieetyczne"

Skarżą się głównie pacjenci najmniej chorzy



Można zaryzykować stwierdzenie, i to właściwie bez większej analizy, że oddziały ratunkowe zbierają zdecydowanie najwięcej negatywnych komentarzy ze strony pacjentów. Takie sygnały są wysyłane na skrzynki pocztowe szpitali, do mediów, ale również są licznie zamieszczane na forach. Jak się okazuje, zwykle są to chorzy z mniej poważnymi schorzeniami, co nasuwa wniosek, że kuleje również informowanie i edukowanie pacjentów.

- Regularnie docierają do nas formalne skargi i postanowiłem kiedyś je przeanalizować. Na SOR obowiązuje pięciostopniowy podział pacjentów ze względu na ciężkość objawów. Wszystkie skargi, które do mnie spłynęły, pochodziły od pacjentów, którzy dostali jeden z dwóch najniższych priorytetów. Są to skargi na to, że za długo czekali albo że powinniśmy wprowadzić szerszy pakiet badań. Być może za mało mówimy, do czego służy oddział ratunkowy i kogo powinniśmy przyjmować. Mamy proste zadania - stwierdzić, czy człowiek jest w zagrożeniu życia, a jeśli tak, to je zażegnać. A jeśli nie, to sprawdzić, czy wymaga w najbliższym czasie hospitalizacji. Wszystkie badania służą tylko i wyłącznie temu. Osoby po skręceniu kostki, które żądają rezonansu, trochę mylą pojęcia - stwierdził prof. Siemiński.
Ratownicy podkreślają, że idąc na SOR, warto do tego się odpowiednio przygotować.

- Inną kwestią jest to, że pacjent nie dostaje właściwych informacji i nie wie, co się będzie działo podczas pobytu. Bywa tak, że trzeba wykonać badania w różnych odstępach czasu, co w efekcie zajmie 6 godzin, ale pacjent nie został poinformowany i się irytuje, nie wiedząc, na co czeka Przed wizytą pacjent powinien wziąć kilka niezbędnych rzeczy, takich jak telefon, ładowarka, ale również butelka z wodą i książka. Wszystko to pozwoli lepiej odbyć tę wizytę. Dodatkowo wizyty chorych nie rozkładają się równomiernie. Największy tłok jest w godz. od 13-14 do północy. Rano nie ma tylu ludzi i diagnostyka idzie dużo szybciej - mówi Łukasz Wrycz-Rekowski.

"To nie powinno tak wyglądać w XXI w."



Nasi rozmówcy oprócz podobnych diagnoz mają podobne wnioski dotyczące wyjścia z tego kryzysu. Powtarza się koncepcja rozwoju ambulatoryjnych punktów, które mogłyby przyjąć mniej pilne przypadki, takie jak skręcenia czy drobne skaleczenia. Być może należałoby również zmienić finansowanie POZ, aby w większej mierze zatrzymywać pacjenta na tym poziomie opieki. Ponadto specjaliści podkreślają, że na Zachodzie od lat idzie się w kierunku zwiększania kompetencji np. personelu pielęgniarskiego czy stworzenia stanowisk koordynatorów.

- Nie widać jaskółek zwiastujących poprawę, nie ma pomysłów, które byłyby omawiane "na górze" - słyszymy.
Tymczasem z roku na rok trójmiejskie oddziały ratunkowe przyjmują o kilka, a nawet o kilkanaście proc. więcej pacjentów.

- To nie powinno tak wyglądać w XXI w. Sami sobie to piekło zgotowaliśmy. Była reforma POZ, a reforma SOR nigdy nie nastąpiła. Niestety zarówno pacjent, jak i lekarz jest w tym miejscu poniżany - stwierdza dobitnie specjalista, który chce pozostać anonimowy.

Opinie (501) ponad 10 zablokowanych

  • Zreformowany? raczej Sprywatyzowany!

    - więc im on jest droższy, ten miś tym... no? Koniaczek?
    - Podwójny!

    • 0 0

  • POZ nie działa.

    Albo działa słabo. Są lekarze POZ, którzy przyjmuję 3dni w tygodniu. Soboty i niedziele POZ ma wolne, więc pozostaje SOR.
    Nikt trzeźwy nie będzie w SOR siedział przez co najmniej 12 godzin (często dobę) bez powodu.
    A pani ze złamanym tipsem może być od razu poinformowana, że to nie ten adres i po kilku minutach opuszcza oddział.
    Chyba SOR nie diagnozował jej przez dobę?

    • 2 0

  • Serce mnie boli. Od ćwierć dekady pracuję na własny rachunek, grzecznie płacę horendalne składki i boli mnie świadomość, że jeśli coś się stanie to i tak pojadę na "prywatny sor" ten nasz system opieki zdrowotnej zwyczajnie nie działa. Ciekawe kiedy jakaś gadajaca głowa będzie miała tyle odwagi żeby to ogłosić..... nikt się nie kwapi, boją się o fotel.

    • 0 0

  • Dać im kamień to też zepsują.

    Najgorsza jest świadomość, że to co działało znacznie lepiej / pogotowie na al. Zwycięstwa z gabinetami zabiegowymi / a nawet przychodnie z obsługa nocną zostało sp...ne a płacimy za to coraz więcej. Nikt nie ponosi za marnotrawstwo odpowiedzialności. Podstawowa opieka też rozwalona. Wolałbym nie słyszeć, że to dlatego że jest bezpłatna. Teraz nawet wprowadzenie jakiejś odpłatności nie spowoduje, że rejestratorka będzie się uśmiechać. Wszyscy wszystkim robią łachę.

    • 1 0

  • Byłam na tych dyżurach niedzielno świątecznych...

    1. w budynku pod stromą górkę, jakbym miała kłopoty z sercem to bym nie doszła
    2. koleś w recepcji arogancko się ze mną wykłócał jak to niby weszłam nie otwierając drzwi (?) a przecież sam mnie wpuszczał
    3. w rzeczonej recepcji lekarze na cieście i kawce
    4. ...a zbadanie mnie może poczekać.
    5. dostaję niedziałający antybiotyk na penicylinie.

    Wnosek: najlepiej nie chorować.

    • 1 0

  • koszmar na SOR

    Ostatnio w lipcu tego roku na SOR w Gdyni , przeżyłam koszmar wraz z moją bardzo cierpiącą i schorowaną mamą lat 84 . Zostałyśmy przywiezione przez karetkę prosto z przychodni ze skierowaniem do szpitala od lekarz pierwszego kontaktu. Pan z karetki pobrał nam numerek i czekałyśmy na rejestrację przez 1,5 godziny. Panie w rejestracji "udolne księżniczki" zamknięte w "akwarium" z lustrzanymi szybami. Niewielka szyba obrazująca co robią w środku zaklejona dokumentnie różnymi informacjami. Żadnego rejestrującego się pacjenta przy okienku. Panie rozbawione i nad wyraz nieprzyjemne. Dama dzwoniąca łańcuszkami na nodze, przy skierowaniu zaczęła wydziwiać, że po co przyjechałyśmy to nie jest choroba na pobyt w szpitalu. Jak widać rejestratorki wiedzą lepiej, skierowanie od lekarza nic nie znaczy. 12 godzin w SOR na wózku. Mama ze łzami w oczach "błagam nie zostawiaj mnie tu, bo umrę", a chciałam tylko pojechać po jakieś rzeczy i coś do jedzenia i picia. Brak jakichkolwiek informacji o badaniach, podawanych lekach, diagnozie i co dalej. Jak się na chama nie wciśniesz do gabinetu jak ktoś wychodzi, to się nic nie dowiesz i pies z kulawą nogą się pacjentem nie zainteresuje. Po 12 godzinach (gadzina 0:30 w nocy) i interwencji łóżko na sali gdzie czeka się na dalsze decyzje. Znieczulica systemu i ludzi w służbie zdrowia niewyobrażalna. Kolejnego dnia po godz. 14:00 decyzja - przewiezienie do innego szpitala i pobyt. Ale rejestratorka wie lepiej.
    Zróbcie oddzielne izby przyjęć, ambulatoria, pogotowia dla błahych przypadków i ze skierowaniami do szpitala, pouczcie lekarzy pierwszego kontaktu, żeby leczyli swoich pacjentów w domu, a nie wypychali do szpitali - nie będzie tłoków na SOR. Nie życzę pobytu na SOR (zwłaszcza w Gdyni) najgorszemu wrogowi

    • 3 1

  • (1)

    Jako ojciec dwóch mocno aktywnych i niezbyt rozważnych chłopców regularnie co mniej więcej pół roku ląduję z którymś z nich na SOR, bo tak się składa, że przeważnie przytrafia się im coś albo wieczorem albo w weekend - i okazuje się, że nigdzie nie można skorzystać z pomocy medycznej. Ani w szpitalu na Zaspie (opieka nocna i świąteczna) ani w dziecięcym szpitalu na Polanki nie ma chirurga dziecięcego w nocy i w święta. Nawet rentgenu nie można dziecku zrobić, żeby sprawdzić, czy jest w ogóle sens jechać na SOR. Chcąc nie chcąc nie masz wyjścia, musisz jechać na SOR zawracać głowę lekarzom i marnować kupę czasu (ostatnio siedem godzin) swojego i ich - albo czekać do rana lub do poniedziałku w nadziei, że dziecku nic nie będzie.

    • 2 1

    • jeśli dzieci są mocno aktywne i niezbyt rozważne, to w znacznej części odpowiadają za to rodzice:
      1.zła dieta, za dużo cukru, za mało warzyw, owoców i witamin naturalnych
      2.złe wychowanie, brak panowania nad ciałem i emocjami - przykład idzie od opiekunów.
      3.brak ukierunkowanej aktywności, np. sportu (wybiegania sie w bezpieczny sposób).
      Nie chcę udzielać rad, ale dzieci są wizytówką rodziców i projekcją ich wad.
      Czasem wizyta u psychologa coś daje. A czasem nie.

      • 1 0

  • Sor Gdynia

    W zeszłym roku po wypadku komunikacyjnym nie doczekałam się pomocy pomimo 6 godzin trwania w poczekalni (potem sor zamknieto z powodu braku personelu) mój błąd,że nie pojechałam tam karetka jak.np panowie Żule.Niestety nie dałam rady siedzieć dłużej bo po urazie głowy robi się niedobrze ,człowiek jest słaby.Kiedyś nawet pogotowie było znośne i tyle się nie czekało,dziś co tam się dzieje to dramat a stosunek personelu do ludzi to już woła o pomstę.Nie chodzi o pierdzenie tęczą ale może Panie i panowie zaprzestali by szczekania na chorych.Tak to wygląda,szczekanie,pokrzykiwanie.Nie życzę wam, pracownikom,żeby kiedyś to was spotkało.Przykre.

    • 4 0

  • " Ktokolwiek z Was jest bez winy....."

    SOR- Gdynia. Nowy, piękny, wybudowany za społeczne pieniądze. Godzina około 7.30. Przyjeżdża kobieta w podeszłym wieku z intensywnym krwawieniem z jamy nosowo- gardłowej. Kilku pacjentów w poczekalni. Nie więcej niż 10 osób.
    Poszukiwania personelu, jakiegokolwiek: lekarz, pielęgniarka, rejestratorka,ratownik kończą się porażką. Piękny SOR - ale tylko w tym wypadku dla pacjenta bo z tak zwanego " personelu" nie ma nikogo. Mija kolejne 30 minut i łaskawie pojawia się Pani w rejestracji , zadowolona, uśmiechnięta z kubkiem kawy w ręku. Radość trwa tylko małą chwilę , gdyż podejście do tej Pani kończy się fiaskiem moralno- etycznym tejże dotychczas tak miło wyglądającej kobiety. Podszedł pacjent- wróg tego miejsca zapewne, gdyż na pytanie co dalej jedyną warczącą odpowiedzią jest-" z numerkiem siedzieć w poczekalni i czekać" Brawo dla tej Pani , pokaz empatii i zainteresowania chorym kończy się powrotem do sielanki picia kawy.
    Pacjent załatwiony- został zabrany do innego ośrodka. Jedna pacjentka z głowy. Zapewne pozostała tylko nadzieja, że może przynajmniej ktoś jeszcze zrezygnuje, SOR to przecież nie miejsce gdzie się pracuje.
    Szanowny Panie Ordynatorze, Kierowniku SOR-u gdyńskiego. Rozumiem i wiem, że często SOR jest przepełniony nadmiarem pacjentów , którzy tam nie powinni trafić. Szkoda tylko,że w swoich wypowiedziach zapomniał Pan wspomnieć , że w chwilach gdy tych pacjentów jest mało również zarządzany przez Pana oddział nie działa.
    Życzę Panu wielu sukcesów i spokojnego snu, bez koszmarów.

    • 1 0

  • wsystkie rzady sa odpowiedzialne za taki stan sluzby zdrowia

    • 0 0

alert Portal trojmiasto.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.

Wydarzenia

Slow Space by PUMA

20 zł
warsztaty, spotkanie, konsultacje, joga

III Ogólnapolska Konferencja Samoświadomość i komunikAACja a TZW. zachowania trudne

konferencja

Bezpłatne badania USG piersi

badania

Najczęściej czytane