• Kino
  • Mapa
  • Ogłoszenia
  • Forum
  • Komunikacja
  • Raport

Proces ws. Szwedki: pielęgniarka nie wie, dlaczego nie słyszała alarmu

Piotr Weltrowski
18 lipca 2014 (artykuł sprzed 9 lat) 
W piątek przed sądem zeznawała pielęgniarka, która brała udział w reanimacji pacjentki. W piątek przed sądem zeznawała pielęgniarka, która brała udział w reanimacji pacjentki.

W kolejnej odsłonie procesu w sprawie Christiny Hedlund, Szwedki, która zapadła w śpiączkę po operacji powiększenia piersi w Pomorskim Centrum Traumatologii, zeznawała jedna z pielęgniarek zajmujących się kobietą tuż po zabiegu.



Czy można obwiniać pielęgniarki o to, co stało się ze Szwedką?

Do feralnej operacji, po której Christina Hedlund zapadła w śpiączkę (do dziś znajduje się w stanie wegetatywnym), doszło w 2010 roku. Wcześniej lekarze w Szwecji odmówili kobiecie wykonania podobnego zabiegu. Gdański szpital nie miał w tym względzie oporów, jak okazało się - nie miał też stosownych uprawnień, aby taki zabieg w ogóle przeprowadzić.

Rodzina kobiety domaga się od szpitala odszkodowania w wysokości niespełna 1 mln zł, zadośćuczynienia w kwocie ok. 2,5 mln zł oraz wypłacania dożywotniej renty w wysokości ponad 40 tys. zł. Dodatkowo chce, aby szpital pokrył wynoszące ok. 2 mln zł koszty leczenia.

Obecnie zresztą placówka już wypłaca kobiecie co miesiąc ok. 12 tys. zł - tak zarządził sąd na samym początku procesu, biorąc pod uwagę ogromne koszty leczenia, na które narażona jest rodzina poszkodowanej.

W piątek w procesie cywilnym wytoczonym gdańskiemu szpitalowi przez rodzinę Szwedki zeznawała Grażyna G. - jedna z dwóch pielęgniarek, które zajmowały się pacjentką po feralnym zabiegu. W związku z tym, że jest ona jedną z osób objętych też aktem oskarżenia w sprawie karnej dotyczącej zaniedbań w szpitalu, na część pytań odmówiła odpowiedzi. Opisała jednak całą sytuację.

Wedle jej relacji Szwedka pojawiła się w szpitalu około godz. 13. Towarzyszył jej tłumacz oraz przedstawiciela firmy, która załatwiła operację w gdańskim szpitalu. Kobiecie pobrano krew i założono kartę medyczną. Rozmawiał z nią także anestezjolog.

Po dwóch godzinach pojechała na blok operacyjny, skąd - już po operacji - pielęgniarki zabrały ją około godz. 17. Była przytomna, chociaż przysypiająca. Przełożono ją ze stołu operacyjnego na łóżko i zawieziono na salę, gdzie przebywali pacjenci komercyjni. Tam też pielęgniarki miały ją podłączyć pod aparaturę monitorującą.

Wedle Grażyny G., lekarz anestezjolog po operacji nakazała podać pacjentce dodatkowy środek przeciwbólowy na bazie opiatów. Miało to zostać odnotowane także w karcie leczenia. Lek podano Szwedce. Po czym pielęgniarki udały się do innego pomieszczenia zająć się "papierkową robotą".

Po kilku, może kilkunastu minutach do pokoju weszła tłumaczka, która była bardzo zaniepokojona tym, że tętno pacjentki spadło do 45. Jak twierdzi pielęgniarka, lekarka nakazała jej wówczas "dobandażować" Szwedkę.

Kobieta miała pójść po bandaż, po czym wejść na salę, w której leżała pacjentka. Zaczęła ją bandażować, gdy stwierdziła, że dzieje się z nią coś niedobrego (niskie tętno, bardzo zwężone źrenice) - zdecydowała się wówczas podać jej odtrutkę na opiaty. W międzyczasie w pokoju pojawiła się też druga z pielęgniarek przebywających na oddziale (teoretycznie to ona miała się opiekować pacjentką), a później też pielęgniarka anestezjologiczna.

Szwedka nie zareagowała jednak na podany lek, wezwano więc lekarza i zaczęto masaż serca pacjentki, gdyż w pewnym momencie zanikł jej oddech (akcja serca wciąż trwała).

Sąd szczegółowo wypytywał pielęgniarkę o alarm, który w teorii powinien włączyć się, gdy np. tętno pacjentki spadnie poniżej określonego poziomu. Wcześniej pojawiały się podczas innych rozpraw informacje, iż pielęgniarki wyciszały aparaturę, która była zbyt czuła i niepotrzebnie zaczynała hałasować.

Przesłuchiwana pielęgniarka zapierała się jednak, że alarm był sprawny, gdyż miała go samodzielnie sprawdzić przed przywiezieniem pacjentki, z nieznanych jej jednak przyczyn nie zadziałał.

Później nie była już jednak tak pewna, czy faktycznie nie działał. Sąd zapytał się, czy nie słyszała go, gdy reanimowała kobietę. - Na pewno urządzenie pikało, ale nie zarejestrowałam tego - stwierdziła.

Sąd zapytał retorycznie, jakim cudem mogła nie słyszeć hałasującego przy jej uchu urządzenia, skoro jest ono ustawione normalnie w ten sposób, że jego dźwięk powinien zaalarmować osoby siedzące w zupełnie innym pomieszczeniu, po drugiej stronie korytarza. Kobieta nie potrafiła odpowiedzieć na to pytanie.

Przypomnijmy, że Grażyna G. oraz druga z pielęgniarek, które opiekowały się pacjentką, oskarżone są o poważnie zaniedbania.

- Ustalono, że nie prowadziły bezpośredniej obserwacji pokrzywdzonej i ciągłego monitorowania jej parametrów życiowych. Pomimo informacji od osoby postronnej o wystąpieniu niepokojących objawów, nie podjęły bezzwłocznie niezbędnych działań. Spowodowało to opóźnienie w rozpoznaniu pogarszającego się stanu pacjentki. Nie podjęły również bezzwłocznie czynności medycznych i nie powiadomiły lekarza o pogarszającym się stanie pacjentki - powiedziała nam kilka tygodni temu Grażyna Wawryniuk, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Gdańsku. Oprócz nich oskarżeni są także chirurg, anestezjolog oraz ówczesny dyrektor szpitala. Proces karny zacząć ma się pod koniec sierpnia.

Grażyna G. zeznała też w piątek, że Szwedka - chociaż cierpiała na epilepsję - poinformowała personel, że nie choruje na żadne przewlekłe choroby. Pielęgniarka stwierdziła też, że już wcześniej interweniowała u swojej przełożonej w sprawie trudnego dostępu do lekarzy na dyżurach. Chodziło głównie o anestezjologa, który nie zawsze był dostępny dla chorych. Z jej zeznań wywnioskować można też było, że anestezjolog, który przeprowadzał zabieg, sfałszował później dokumentację medyczną.

Opinie (47) 9 zablokowanych

  • gdyby sie udalo to lapiduch by zarobil do kieszeni

    a ze sie nie udalo to szpital placi odszkodowanie z publicznych ,czyli naszych pieniedzy , nic dziwnego w teoretycznym panstwie , lapiduch powinien siedziec , majatek powinien miec zlicytowany , i placic poszkodowanej odszkodowanie do konca zycia , a tak polacy beda placic , dzieciom , emerytom /oprocz budzetowki / sie zabierze i bedzie odszkodowanko

    • 1 0

  • padaczka jest przeciwwskazaniem do takiego zabiegu

    szwedka jest sama sobie winna :P

    • 5 0

  • System bez systemu (1)

    Totalna dezintegracja,chaos anarchia i prototyp,świadczyć usługi na nie swoim sprzęcie,równolegle pracować na zleceniu i umowie o pracę,przyjmować każde zamówienie bez sprawdzania zagrożeń,bez polisy,pod szyldem szpitala utrzymywanego z naszych składek. Oto Polska czyt. TUSKOLANDIA

    • 4 1

    • Jaropolskezbaw na pewno poprawi! Ogarnij się! Co ma piernik do wiatraka?

      • 1 0

  • skandal

    Szwedka ktora zataja choroby bez procesu 12tys renty. Polak nawet po procesie gora kilki tysiecy jednorazowo i to tylko jak lekarze na kolege doniosa.

    • 27 0

  • (2)

    i tak wina będzie pielęgniarek

    • 32 2

    • (1)

      a kierowca meleksa ?

      • 5 1

      • Nie wiedzą kto prowadził.

        • 3 1

  • ale ma większe piersi

    ale ma w tym stanie wegatatywnym większe piersi.chyba o to jej chodziłocel osiągniety a tu taka afera sądowa..a że ukryła padaczkęnie dostracyzła swojej dokumentacji..ludzie kłamią nie ogladają dr Hause czy co .nie wiedą o tym.

    • 9 0

  • (2)

    Ukarać rodzinę szwedki !!! Za to że sklamali o stanie zdrowia córki !!!! Przecież zatajili jej epilepsje , bardzo poważną chorobę!!! A teraz szukają kozłów ofiarnych w pielęgniarkach . A gdzie dyrektor , lekarze , pośrednicy którzy przywożą pacjentów z zachodu i robią na turystach medycznych wielką kasę !!!!

    • 46 0

    • (1)

      zamknac wszystkich !

      • 3 1

      • I granice

        • 2 1

  • Jakby to był Chazan to cycki same by urosły

    • 48 6

  • Cena zabiegu mieściła się w polskich realiach to i z odszkodowaniem ewentualnym powinno być tak samo. Max 20 tys. jednorazowo i 720 renty ZŁOTYCH POLSKICH, żadne tam euro.

    • 95 1

  • Niech koszty odszkodowania, zaudoscuczynienia, renty itp pokryje lekarz, który prywatnie na sprzecie szpitala panstwowego dokonywał nieudanej operacji z chęcią uzyskania niemałych pieniedzy. Jaka to spawiedliwosc ze za błąd lekarza, który wykorzystywał publiczny sprzet szpitalny mamy sie zrzucać my wszyscy!!!
    niech mi ten lekarz odpowie!
    a my czekamy w kolejkach po kilka miesiecy albo i lat bo nie ma pieniedzy na leczenie, gdzie składki są nam co miesiac potrącane z pensji??? Polska tuska pajaca

    • 99 5

alert Portal trojmiasto.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.

Wydarzenia

Transformacyjna Podróż w Kolorach Czakr z Anetą Paluszkiewicz

200 zł
warsztaty, spotkanie, joga

Prowadzenie cukrzycy u kobiet z cukrzycą ciążową lub cukrzycą typu I

badania

Stawianie granic | Samo zdrowie

150 zł
warsztaty

Najczęściej czytane