• Kino
  • Mapa
  • Ogłoszenia
  • Forum
  • Komunikacja
  • Raport

Sklepiki szkolne próbują przetrwać. Czarny rynek batoników

Katarzyna Mikołajczyk
11 września 2015 (artykuł sprzed 8 lat) 
Najnowszy artykuł na ten temat Co jedzą nasze dzieci w szkołach i przedszkolach?

Tylko kilka dni właściciele szkolnych sklepików mieli na dostosowanie się do nowych przepisów. Wielu z nich pozamykało je. Niektórzy postanowili wciąż walczyć. Nie wiedzą jednak czy przetrwają.


O tym, że ze szkół znikną niezdrowe przekąski, mówiło się już od dawna. Jednak tuż przed końcem wakacji minister zdrowia podpisał rozporządzenie w tej sprawie. Na skutki długo nie trzeba było czekać - ajenci szkolnych sklepików, ale też firmy cateringowe obsługujące szkoły i osoby prowadzące w szkołach kuchnie wpadli w panikę, bo nikt do końca nie wie, jak interpretować nowe przepisy. Wiele sklepików szkolnych zamknięto w obawie, że ze zdrowej żywności nie uda się ich utrzymać.



Czy nowe przepisy nauczą dzieci zdrowo się odżywiać?

Zainteresowani, a więc ajenci szkolnych sklepików, firmy cateringowe dostarczające szkołom i przedszkolom obiady czy osoby prowadzące szkolne stołówki, poznali treść nowych regulacji tuż przed rozpoczęciem roku szkolnego. 26 sierpnia minister zdrowia podpisał "rozporządzenie w sprawie grup środków spożywczych przeznaczonych do sprzedaży dzieciom i młodzieży w jednostkach systemu oświaty oraz wymagań, jakie muszą spełnić środki spożywcze stosowane w ramach żywienia zbiorowego dzieci i młodzieży w tych jednostkach".

Przeczytaj też: Rząd walczy ze śmieciowym jedzeniem. Czy przedsiębiorcy przetrwają?

Od początku września, a więc zaledwie kilka dni po wprowadzeniu nowych przepisów, Sanepid rozpoczął intensywne kontrole w szkołach, sprawdzające w jakim stopniu zastosowały się one do nowych regulacji.

Zdrowo w szkołach i przedszkolach

Nowe przepisy dotyczą wszystkich placówek oświatowych: szkół podstawowych, gimnazjów i szkół średnich, przedszkoli i żłobków; nie tylko ajentów szkolnych sklepików (co komentuje się najgłośniej), ale stołówek, barów i kuchni na terenie placówek.

- Moja intendentka łapie się za głowę, bo jak nakarmić dzieci treściwie, zdrowo i smacznie praktycznie nie używając np. cukru - mówi dyrektorka jednej z trójmiejskich szkół. - Surówki bez odrobiny soli czy cukru, jałowe potrawy, niedosolone ziemniaki: dzieci tego nie zjedzą. Zawsze gotowaliśmy im zdrowe domowe jedzenie, a teraz okazuje się, że to zdrowie jedzenie jest w świetle przepisów niezdrowe.
Pozamykane sklepiki

Smaczne, ale niezdrowe, czy mniej smaczne, ale zdrowe? Część dzieci nie chce zrezygnować z ulubionego jedzenia, dlatego zakupy, zamiast w szkolnym sklepiku, robi w drodze do szkoły. Smaczne, ale niezdrowe, czy mniej smaczne, ale zdrowe? Część dzieci nie chce zrezygnować z ulubionego jedzenia, dlatego zakupy, zamiast w szkolnym sklepiku, robi w drodze do szkoły.
Rzeczywiście, przepisy bardzo restrykcyjnie określają, co wolno podawać dzieciom i młodzieży do jedzenia i picia. Tak restrykcyjnie, że wielu ajentów szkolnych sklepików nie podjęło wyzwania.

- Na rynku niewiele jest produktów spełniających wyśrubowane normy - mówi ajent jednego z działających jeszcze szkolnych sklepów. - Wnikliwie studiujemy przepisy wiedząc, że w razie kontroli wszelkie wątpliwości zostaną rozstrzygnięte na naszą niekorzyść. Byłem w Sanepidzie z prośbą o pomoc w interpretacji przepisów, ale usłyszałem, że Sanepid nie jest od pomagania tylko od nadzorowania.
Szukając szkół, w których ajenci otworzyli dla uczniów podwoje, przekonałam się, że zostało ich naprawdę niewiele. Przepis ustanowiony w ostatnich dniach sierpnia od razu zaczął obowiązywać, nie zostawiając zbyt dużo czasu na przygotowania.

W związku z tym większość szkolnych sklepów nie podjęła w tym roku szkolnym działalności. Na trudną sytuację zareagował między innymi ajent sklepiku w Szkole Podstawowej nr 46 w Gdyni, który, choć otworzył sklep we wrześniu, złożył wypowiedzenie od 1 października. W Gdyni ajenta szkolnego sklepiku szuka m.in. SP 26, sklepiki zniknęły też z SP nr 35, nr 21, nr 23. W Szkole Podstawowej nr 86 i nr 35 w Gdańsku sklepiki teoretycznie są, a w praktyce ajenci nie podpisali jeszcze umów na ten rok szkolny. W Sopocie sytuacja wygląda podobnie: Szkoła Podstawowa nr 9 szuka ajenta, w Szkole Podstawowej nr 8 ajent zrezygnował.

Dlaczego rezygnują?

- Nawet w sklepach i hurtowniach trudno znaleźć produkty spełniające normy - mówi ajentka jednego z działających szkolnych sklepików. - Kiedy już udało się nam ustalić, co w świetle przepisów moglibyśmy sprzedawać dzieciom, okazało się, że hurtownie są z tych produktów dosłownie "wyczyszczone". Wśród polskich jogurtów owocowych znaleźliśmy jeden spełniający normy. Śliwkowy z błonnikiem. Za to odpowiadającego wymogom jogurtu litewskiej firmy, która nie ma w Polsce przedstawiciela, nie można kupić w hurtowniach. W sklepach jedno jego opakowanie kosztuje 4 zł. Jeśli wystawię to w sklepiku za więcej, nikt tego nie kupi. Ratujemy się serwując jogurt naturalny z dodatkami: świeżymi owocami czy orzechami.
Na półkach rzeczywiście wybór dość monotonny: flipsy, podpłomyki bez cukru, chrupki kukurydziane, wafle gryczane lub orkiszowe bez cukru i z niską zawartością soli, wafle pszenno-ryżowe. Ze "słodyczy" - mus owocowy Kubuś w saszetkach, do picia woda i parę niesłodzonych soków.

Jak zmiany mają się do rzeczywistości?

Intencje są dobre, przynajmniej w założeniu. Wykonanie jednak pozostawia wiele do życzenia.

- W Anglii też wprowadzono takie zmiany, ale okres przejściowy trwał trzy lata, a nie trzy dni - komentuje Barbara z Gdańska, mama czwartoklasistki Kasi. - Przez te trzy lata można było pracować nad zmianą podejścia do jedzenia i wypracować nowe nawyki żywieniowe. To śmieszne, żeby taką zmianę wprowadzać z dnia na dzień.
- Zawsze pilnowaliśmy, by jedzenie w naszym szkolnym sklepiku było zdrowe - mówi Barbara Sławińska, dyrektor Szkoły Podstawowej nr 17 w Gdańsku, jednej z niewielu, w których ajent podjął wyzwanie. - Jednak, choć te zmiany dla nas nie oznaczają rewolucji, bo wprowadziliśmy je już wcześniej, obawiam się, że przesada nie spowoduje, że dzieci przestaną jeść niezdrowe rzeczy, tylko że przestaną jeść w szkole.
Dzieci sobie radzą

- Przed ósmą rano widzę, jak do szkoły wędrują maluchy z siatkami chipsów w rękach. Koleżanka z klasy mojej córki codziennie na drugie śniadanie przynosi rogalika 7 days. Zmiana przepisów nie nauczy rodziców, jak zdrowo odżywiać dzieci - mówi Iwona z Gdańska, mama Mai.
Ograniczenia dla jednych oznaczają problemy, dla drugich korzyści. Na zmianie przepisów korzystają sklepy w okolicy szkół, ale też co bardziej przedsiębiorczy uczniowie.

- Przed szkołą mojej córki kwitnie handel batonikami. Trzecia klasa gimnazjum robi interesy z maluchami sprzedając im batoniki i inne słodkości o kilkadziesiąt groszy drożej, niż zapłacili za nie w sklepie - opowiada Anna z Sopotu.
Czy faktycznie rozporządzenie pomoże "kształtować właściwe nawyki żywieniowe u dzieci i młodzieży"?

- Gdyby chodziło o zdrowie dzieci, przepisy dotknęłyby producentów żywności, a nie handlowców - zauważa Marcin z Gdyni, tata 12-letniego Bartka. - Tymczasem mój syn nie tylko może kupić wszystko w każdym sklepie poza szkołą, ale jest jeszcze bombardowany reklamami, które utwierdzają go w przekonaniu, że dokonuje świetnego wyboru kupując ten sok, tamten serek czy batona musli.
Na efekty zmian musimy jeszcze poczekać. Czy jednym ze skutków będzie pokolenie zdrowych ludzi, czy tylko masowe przebranżowienie dotychczasowych ajentów szkolnych sklepów, czas pokaże.

Miejsca

Opinie (230) 1 zablokowana

  • Podstawówki i gimnazja to ja rozumiem (1)

    Ale ja się pytam dlaczego technika i licea (gdzie połowa osób jest pełnoletnich) też cierpią ?
    Tracicie tylko wyborców kopacz i reszta mafii...

    • 10 2

    • sklepiki wokół szkół średnich odnotują wyższe przychody

      • 0 0

  • jak ślepe owce ... (2)

    co za bzdura z tymi przepisami, przecież jeżeli dziecko w domu wcina batony, chipsy i inne nie zdrowe rzeczy to w szkole tez będzie tyle że nie kupi ich w sklepiku szkolnym. To czy dziecko będzie otyłe i będzie zjadało śmieciowe jedzenie to jest odzwierciedleniem tego co spożywa w domu. Oczywiście "gonimy" Europę i przepisy dotyczące zdrowego trybu życia ale idziemy " po polsku"

    • 21 0

    • I dobrze. Szkoła nie musi pomagać w tym tuczeniu dzieci. (1)

      • 3 0

      • w szkole, zgodnie z ustawą jest pozwolenie na sok X z cukrem -w pojemniku 330 ml

        a na ten sam w pojemniku 1 l zakaz

        to absurd
        ten "mały" jest tak samo niezdrowy

        • 1 1

  • Licealistom proponuję (1)

    przynoszenie kawy w termosie - chętnych nie zabraknie, 1 zł można krzyknąć

    • 16 0

    • Teraz są modne kubki termiczne

      • 5 0

  • CO za bzdura (2)

    przecież otyłe dzieci są otyłe nie nie dlatego, że jedzą batoniki w chipsy w szkole. W domu się je skutecznie tuczy byle jakim żarciem (Inaczej nie można powiedzieć), bo mamusi się nie chce gotować. Rodzice nie robią kanapek z lenistwa, tylko wolą dać na drożdzówkę - a Mc DOlandy i inne kebaby to kto im kupuje?

    • 31 4

    • hmmm... "bo mamusi się nie chce gotować"

      a może to tatuś mógłby gotować?
      Często mamusia pracuje równie ciężko co tatuś, tatuś wraca do domu i wolno mu siedzieć z nogami do góry, nikt nie skrytykuje, ale mamusia ma ugotować, ma wyprać, wyprasować, posprzątać, zrobić z dzieckiem lekcje, bo inaczej takie trole na forum od razu stawiają diagnozę: "bo mamusi się nie chce".

      • 7 1

    • To że żrą w domu co popadnie nie znaczy że szkola ma przykładac do tego rękę.Poza szkołą mozna się upić,co nie znaczy że wszkole musisz dostac żołądkową gorzką

      • 4 0

  • Własciciele szkolnych sklepików na bruk. (1)

    a my możemy zanucic na melodie elektrycznych gitar:
    "dzieci wesoło wybiegły ze szkoły, pobiegły do biedronki po chipsy i tigera"
    to ze w szkole nie kupia batona nie znaczy ze w domu nie zezra ich osmiu.
    Wychowanie to przede wszystkim sprawa rodziny.
    Jeśli rodzice są zywieniowymi analfabetami, jedza batony bułki, pseudo jedzenie typu kebab etc otyli to ich dzieci tez tak skończą.
    Zbankrutuje tylko X mikroprzedsiebiorców w skali kraju.

    • 76 7

    • chyba nigdy nie miałes dzieci, na nic twoje wychowanie po jednym dniu w szkole

      za wychowanie odpowiada rodzina ale tez i szkoła w której dziecko spedza pół dnia, szkoła to nie supermarket,

      • 3 8

  • wiec krotko:

    - ida wybory i trzeba pokazac, ze sie cos "dobrego" robi, dba o dzieci.

    • 8 1

  • Nie

    Kopacz oglosila sukces i co ? Jak zwykle tragedia jak Peło się tknie czegos

    • 13 2

  • Bardzo dobre prawo

    To tak restrykcyjne prawo jest doskonałe. Uczy dzieci od małego zaradności, metod obchodzenia ale też pokazuje, kto ma zadatki na bycie liderem biznesu.

    Sprzedawcy batoników za płotem szkoły to nowe kadry polskich biznesmenów codziennie zmuszonych do podobnego manewrowania pomiędzy głupimi i głupszymi pomysłami władzy.

    A pamiętanie, aby do szkoły zabierać nie tylko przybory szkolne, ale cukier i sól uczy podstawowej zaradności życiowej.
    Do tego rozwija się umiejętność (nie) opuszczania szkoły aby pójść do sklepu.

    A lokalny biznes - jakie nowe możliwości postawienia np foodtrucka z hotdogami na parkingu przed szkoła.

    Jedno działanie urzędnika i jakie wielkie korzyści z tego wynikają.

    A przy okazji, zakładam iż w stołówkach ministerialnych karmią tak samo zdrowo, jak nakazują to czynić w stołówkach szkolnych.

    • 19 1

  • POpaprańcy dążą chyba do zamknięcia nie tylko sklepików (5)

    ale przy okazji także stołówek szkolnych. W szkole mojej córki dzieci już zwracają porcje bo są niesmaczne i bez przypraw. Nie będzie chętnych na takie obiady to będzie można zamknąć stołóweczkę i przy okazji zaoszczędzi się trochę kasy.

    • 81 14

    • Napisz jeszcze o ośmiorniczkach, bo Pranie i Skarpety zawsze dodają taki wPiS. (3)

      Co za psychoza z tym wypisywaniem "PO", jakieś natręctwo.

      • 3 13

      • osiem lat (2)

        osiem lat
        osiem lat
        osiem lat
        osiem lat
        osiem lat

        już starczy nieudaczników

        • 12 5

        • Poprzedni nieudacznicy sami się poddali po roku z okładem, więc hmmm... (1)

          • 5 7

          • Efektem dwóch pisowców na progu pudła hahah

            • 1 5

    • u nas zabierają ze sobą przyprawy

      chore to jest że nie można użyć soli. Przecież sól w małych ilościach jest zdrowa i nawet potrzebna dla organizmu.
      Problemem jest jednak mentalność rodziców a tej się nie da niestety zmienić i rodzice często sami dają swoim dzieciom niezdrowe rzeczy.

      • 16 0

  • (2)

    nasz kochany rząd już nie wie co wymyśleć to się bzdurami zajmuje a sami rodzice dają batoniki dzieciakom i nie trza mieć ich w sklepiku jak rodzice sami nie zadbają o zdrową żywność to i rząd tu nic nie wskura niech się wezmą do porządnej roboty a bzdur nie wymyślają

    • 19 5

    • Może i rodzice karmią batonikami swoje dzieci, ale szkoła nie musi (a nawet nie powinna!) (1)

      więc dobrze zrobili

      • 1 5

      • Gdyby chodziło tylko o batoniki i chipsy - ok, ale dlaczego soli nie można w stołówkach używać?

        • 1 1

alert Portal trojmiasto.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.

Wydarzenia

Targi kosmetyczne i fryzjerskie - Uroda

targi

III Ogólnapolska Konferencja Samoświadomość i komunikAACja a TZW. zachowania trudne

konferencja

Dzień dziecka. Joga dla dzieci 4-6 lat

60 zł
warsztaty, spotkanie, joga

Najczęściej czytane