• Kino
  • Mapa
  • Ogłoszenia
  • Forum
  • Komunikacja
  • Raport

Filmowa eurowizja, czyli jak kręcą w UE

Tomasz Zacharczuk
9 maja 2021 (artykuł sprzed 2 lat) 
Francuscy "Nietykalni" to jeden z największych europejskich przebojów filmowych ostatnich lat, który zrobił furorę nie tylko nad Loarą, ale w całej Europie i USA. Francuscy "Nietykalni" to jeden z największych europejskich przebojów filmowych ostatnich lat, który zrobił furorę nie tylko nad Loarą, ale w całej Europie i USA.

Hiszpanie odkryli dla świata Almodovara, Włosi Sergio Leone czy Federico Felliniego, a Duńczycy Larsa von Triera. Wielokrotnie śmialiśmy się przy francuskich komediach, a skandynawskie kryminały powodowały szybsze bicie serca i nerwowe zaciskanie palców. Produkcje ze Starego Kontynentu to wbrew pozorom nie tylko kino artystyczne, ale także komercyjne przeboje mogące skutecznie konkurować z hollywoodzkimi tytułami. Dzień Europy, określany też dniem Unii Europejskiej, to doskonała okazja, by przypomnieć najlepsze, najciekawsze i najgłośniejsze europejskie filmy ostatnich lat.



Zasługi Europejczyków w powstanie i rozwój światowej kinematografii są niepodważalne. Wszak to właśnie we Francji pod koniec XIX stulecia bracia Lumiere zorganizowali pierwszy kinowy pokaz, zaś kilkadziesiąt lat później Fabrykę Snów, zwaną Hollywood, w zdecydowanej większości konstruowali przecież europejscy emigranci. Dziś na kinematografię Starego Kontynentu składają się rocznie setki filmów, które coraz częściej trafiają do międzynarodowej kinowej dystrybucji. Pokazywanie tych obrazów to już nie tylko domena małych, studyjnych kin. Europejskie kino efektywnie i efektownie potrafi konkurować z wielkimi produkcjami zza oceanu w wielkich kinowych salach.

Zmienia się także postrzeganie dorobku europejskich filmowców przez widzów, dla których włoskie, niemieckie czy węgierskie produkcje nie kojarzą się już z hermetycznym, artystycznym kinem. To tytuły, które stanowią niejednokrotnie doskonałą alternatywę dla nieco przypudrowanego i napakowanego technologią hollywoodzkiego blockbustera. Obchodzony 9 maja Dzień Unii Europejskiej jest świetną okazją, by przypomnieć najciekawsze europejskie produkcje ostatnich lat, które okazały się kasowymi przebojami lub zapoczątkowały nowy rozdział w światowym kinie. W naszym zestawieniu skupiliśmy się na tych, których premiera przypadła już po przystąpieniu Polski do UE. W przeciwnym razie ranking zdominowałyby filmy Bergmana, Felliniego, Bessona czy Wendersa.


Francja: "Nietykalni"



Od pierwszego kinowego pokazu w Paryżu minęło 126 lat, podczas których filmowa sztuka znad Loary obfitowała w manifesty Nowej Fali, niezapomniane komedie z Louisem de Funes czy świetnie sprofilowane pod masową publikę przeboje Luca Bessona. Francuzi pozwolili widowni zakochać się w Brigitte Bardot czy Alainie Delonie, choć to ekranowa "Amelia" na wiele lat skradła serca kinomanów. Wydawało się, że najbardziej kasowy film w historii francuskiej kinematografii jeszcze na długo pozostanie niedościgniony. Dziesięć lat temu Olivier Nakache nakręcił jednak "Nietykalnych".

Opowieść o specyficznej relacji sparaliżowanego miliardera i młodego opiekuna z francuskich przedmieść to jeden z niewielu europejskich tytułów, który pod kątem zysków mógłby konkurować z hollywoodzkimi widowiskami. "Nietykalnych" pokochała nie tylko Francja, ale cały świat, co przełożyło się na imponujące prawie 430 milionów dolarów wpływów. Komediodramat Nakache'a zapoczątkował zarazem (nie tylko w polskich kinach) ofensywę francuskiej komedii, której twórcy za wszelką cenę chcieli powtórzyć schemat i sukces "Nietykalnych". Na ogół kończyło się fiaskiem, choć nie tak spektakularnym jak amerykański remakę z Bryanem Cranstonem i Kevinem Hartem.


Włochy: "Dobrze się kłamie w miłym towarzystwie"



Amerykańskie przeświadczenie o tym, że można poprawić oryginał już niejednokrotnie wyprowadziło filmowców w pole, choć nie jest to tylko domena twórców zza oceanu. Pewnego rodzaju fenomenem jest włoska komedia "Dobrze się kłamie w miłym towarzystwie", która doczekała się kilkudziesięciu remake'ów. Historię o grupce przyjaciół, którzy podczas kolacji postanawiają spowiadać się wszystkim zebranym z każdej telefonicznej rozmowy i smsa, każdy chciał opowiedzieć po swojemu: Turcy, Chińczycy, Koreańczycy, Hiszpanie, Francuzi, a w końcu Polacy ("(Nie)znajomi").

Paradoksalnie jednak każda modyfikacja zwiększała zainteresowanie widzów włoskim oryginałem, który zarówno pod kątem dramaturgii, jak i aktorskich ról (z polską Kasią Smutniak w obsadzie) okazał się raczej dziełem niepodrabialnym. Paolo Genovese udowodnił tym samym, że nie trzeba mieć na nazwisko Sorrentino, by swoją twórczością przebić się poza granice Italii. I to z filmem, w którym nie pojawia się ani jeden mafioso, nie pada też ani jeden wystrzał, choć do wystrzałowych finał a i owszem należy.


Dania: "Polowanie"



Specjalistą od widowiskowych epilogów jest również Thomas Vinterberg. Duńczyk, który zgarnął w tym roku Oscara za "Na rauszu", już w 2013 roku otarł o prestiżową statuetkę ze wstrząsającym chwilami dramatem "Polowanie". W filmie to nie leśna zwierzyna, a nauczyciel pobliskiej szkoły staje się łownym celem, a wszystko przez niewinne kłamstwo małoletniej uczennicy. Vinterberg stworzył kino niepokojące, a chwilami wręcz napastliwe, które nie pozwala widzowi odwracać wzroku od dramatu niewinnej jednostki.

20 lat przed premierą "Polowania" na szwedzkich boiskach podczas Mistrzostw Europy eksplodował "Duński Dynamit". Nazywano tak piłkarską reprezentację, która w 1992 roku sensacyjnie sięgnęła po złoto, choć wcale na tym turnieju zagrać nie miała. "Duńskim Dynamitem" można też z powodzeniem określić jeden z najbardziej znanych tytułów Vinterberga. Zasady odpalania są proste, a siła rażenia zadowalająca. Dostęp też znacznie łatwiejszy niż do misternie zaprojektowanych bomb, które od lat w światowym kinie odpala inny Duńczyk, Lars von Trier.


Węgry: "Dusza i ciało"



O ile Vinterberg preferował w "Polowaniu" realizm, na oniryzm w "Duszy i ciele" postawiła z kolei Ildiko Enyedi. Węgierski kandydat do Oscara z 2017 roku nie powtórzył co prawda sukcesu "Syna Szawła", ale za pomocą wyrafinowanych i fantazyjnych środków przekazu zapisał się w pamięci szczególnie tych widzów, którzy w kinie poszukują nieoczywistych i nie do końca transparentnych historii. A do takich z pewnością zalicza się niebanalny romans dwojga nieśmiałych pracowników rzeźni, którzy randkują ze sobą... tylko w snach.

Gdyby film Enyedi potraktować jak przysmak węgierskiej kuchni, to "Dusza i ciało" z popisowym gulaszem miałby raczej niewiele wspólnego. Nie jest to kino nadto treściwe, rozgrzewające, pikantne, którym możemy błyskawicznie wyprzeć głód. To filmowa potrawa o delikatnym, lekko podkręconym smaku, kojąca i lekkostrawna, choć wymagająca jednocześnie odpowiedniej oprawy i nastroju.


Austria: "Miłość"



Specjalne kursy, które przygotują nas na emocjonalne wstrząsy, powinny być z kolei zarządzane przed pokazem każdego filmu austriackiego mistrza, Michaela Hanekego. Urodzony w Monachium filmowiec od lat serwuje widzom piękne, acz niezwykle wymagające opowieści. Jedną z nich jest "Miłość" - przejmująca historia małżeństwa, które staje w obliczu kryzysu w wyniku choroby jednego z małżonków.

Haneke w sugestywny sposób, wbrew podpowiedzi w tytule filmu, nie opowiada stricte o miłości, a przede wszystkim o przywiązaniu, cierpieniu i śmierci. To z pewnością jeden z najtrudniejszych w odbiorze europejskich filmów ostatnich lat, lecz zarazem to ścisły top. Coś, co trzeba bezsprzecznie obejrzeć, by w pełni pojąć, czego nie jest w stanie zaoferować nam Hollywood.


Hiszpania: "Ból i blask"



Motyw przemijania, choroby i starości przewija się także w "Bólu i blasku" Pedro Almodovara, który jest żywym symbolem hiszpańskiego kina. I choć w tym miejscu można byłoby podstawić praktycznie każdy tytuł z jego bogatej filmografii, to właśnie ostatnie dzieło stanowi niejako autorskie podsumowanie kariery i rozliczenie dotychczasowego bilansu zysków i strat. Z kapitalną rolą Antonio Banderasa w gratisie i finezyjną reżyserią, jak na wirtuoza przystało.

To właśnie z "Bólem i blaskiem" przed dwoma laty w wyścigu po Oscara konkurowało polskie "Boże Ciało". Całą stawkę pogodził jednak niekwestionowany zwycięzca z Korei Południowej w postaci "Parasite". Tym samym Almodovar wciąż pozostaje z jedną prestiżową statuetką Amerykańskiej Akademii Filmowej na koncie, choć ogólną liczbą trofeów, wyróżnień i nagród hiszpański filmowiec mógłby zdystansować madrycki Real i Barcelonę razem wzięte.


Grecja: "Kieł"



Za kilka lub kilkanaście lat podobny status w swoim kraju może osiągnąć Jorgos Lanthimos. Grecki reżyser, który słynnie z bezkompromisowego podejścia do kina i nieszablonowych historii, europejskiej widowni dał się poznać w 2009 roku za sprawą "Kła". Przedstawił w nim nieco dysfunkcyjną rodzinę, w której dorosłe dzieci nadal trzymane są "pod kloszem" przez apodyktycznych rodziców. Ojciec i matka wmawiają trójce dzieci różne niestworzone historie, by zniechęcić je do kontaktu z zewnętrznym światem.

I jak to u Lanthimosa, psychodeliczny dramat łączy się frywolną satyrą, wrzucając widza na emocjonalną karuzelę, z której można wypaść w każdym momencie. Z jasno określonej drogi nie wypada natomiast Grek, który przeniósł już swoje talenty za granicę. "Zabicie świętego jelenia", "Lobster" czy "Faworyta" są dowodem na to, że można obronić reżyserską niezależność przed filmowym mainstreamem, zyskując przy tym kolejnych fanów.


Niemcy: "Toni Erdmann"



Niemałą rzeszę zwolenników miał też niemiecki komediodramat "Toni Erdmann" Maren Ade, który w 2017 roku kompletował międzynarodowe wyróżnienia i statuetki, choć tej najważniejszej przyznawanej w Los Angeles ostatecznie zdobyć się nie udało. Obraz ze świetną kreacją Petera Simonischka zgrabnie ogrywał społeczne stereotypy, nabijał się z korporacyjnych struktur, a jednocześnie obnażał kruchość ludzkich relacji.

Choć przydługi i nudnawy w środkowym akcie, potrafił ściągnąć do kin nie tylko niemiecką widownię. "Toni Erdmann" to, mówiąc z przekąsem, dowód także na to, że jednak nasi zachodni sąsiedzi mają poczucie humoru i potrafią je świetnie zaakcentować przed kamerą.


Szwecja: "Millennium. Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet"



Filmowa Skandynawia to z jednej strony słodko-gorzkie, podszyte absurdem, a nierzadko też surrealizmem komedie, z drugiej zaś mroczne, zawikłane kryminały będące fascynującą łamigłówką, z którą uwielbiają mierzyć się widzowie na całym świecie. Pierwsza część "millenijnej" sagi oferowała w zasadzie wszystko to, za co publiczność kocha szwedzkie thrillery: nierozwiązane tajemnice z przeszłości, bulwersujące zbrodnie, zakamuflowanych w społeczeństwie psychopatów i niebanalny duet próbujący rozwikłać posępne zagadki.

Skandynawska koprodukcja zarobiła na całym świecie przeszło sto milionów dolarów i zainteresowała samego Davida Finchera, który prozę Stiega Larssona zaadaptował na amerykański grunt. Dreszczowiec z Danielem Craigiem i Rooney Mara ujmy oryginałowi nie przyniósł, ale w zestawieniu obu tytułów to szwedzki pierwowzór lepiej oddał klimat książki.

Opinie wybrane

Wszystkie opinie (14)

alert Portal trojmiasto.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.

Wydarzenia

IV Gdańskie Dni Zdrowia

spotkanie, konferencja

II Ogólnopolska Konferencja Naukowa Prawa Medycznego: Nowoczesne technologie a prawo medyczne

konferencja

Depresja poporodowa. Rozmowa z psycholożką Martą Zawadzką-Zboś

spotkanie, konsultacje

Najczęściej czytane